Jestem niesamowicie podobna do mojego ojca. Te same rysy twarzy, proporcje ciała, szeroko rozstawione oczy, sposób poruszania się. Nawet charakter i skłonność do alergii na te same rzeczy. Po tacie mam też błyszczący nos.
Z moją cerą nie mam problemów. Nigdy nie miałam trądziku, zawsze była typowo "normalna" i ładna. Tylko nos, a właściwie czubek nosa, świeci się jak świeżo wyfroterowany. Dlatego pudry matujące są ze mną od bardzo dawna. Czyli od ósmej klasy podstawówki. Tak, kończyłam szkołę według "starego systemu" :-)
Ze Stay Matte, który właśnie skończyłam, miałam już kiedyś do czynienia. Ale to było dawno i sam puder też miał wtedy inne opakowanie. Tak wtedy, jak i ostatnio, wybrałam odcień 001 czyli transparentny. Tamten dawał efekt buzi oprószonej mąką. Ten też. Wtedy klęłam, teraz też klęłam. Ale męczyłam go, bo staram się nie wyrzucać tego, co można jakoś spożytkować.
Aż natknęłam się na tekst o tym, że Polki nadużywają kosmetyków. Przeciążają włosy tonami odżywek, kładą za dużo maskary i zbyt grube warstwy podkładu. Wtedy mnie olśniło. I zakochałam się w Stay Matte od drugiego wejrzenia.
Wystarczyło zamienić puszek do pudru na pędzel, a i z tego strząsać dokładnie nadmiar produktu, żeby zamiast białej maski uzyskać efekt aksamitnej, przejrzystej powłoczki. Czyli taki, o jaki mi chodziło i jakiego oczekiwałam od pudru.
Do Stay Matte pewnie wrócę, ale nie teraz, bo mam kilka innych pudrów do skończenia i kilka do przetestowania. Ale będę o nim pamiętać.
PS. Stay Matte nie wyeliminował problemu latarni morskiej na czubku mojego nosa. Ale matuje przyzwoicie :-)
Też mam ten puder, ale w odcieniu 04 (czy jakoś tak), na lato jak dla mnie o wiele za jasny może zimą się przyda, ale jakoś nie mogę się do niego przekonać :)
OdpowiedzUsuń