piątek, 12 sierpnia 2011

Pudrowa dziewica

Dziś czuję się dość koszmarnie, więc przedstawię wam kolejny koszmarek mojej kosmetyczki - magnetyczną paletę Sephora.

Kupiłam ją sobie na początku maja jako spóźniony prezent urodzinowy - kosztowała niemało - w regularnej sprzedaży prawie 200zł, ale od czego są kupony zniżkowe dla stałych klientów.

Wiem, że teraz te palety są przecenie (i to sporej), ale mam nadzieję, że nikt się na nią nie skusi. A przynajmniej nikt, kto zakocha się w niej ze względu na cienie.

Ta złota rybka to figurka z tombaku.

Pięknie to wygląda, prawda? Czterdzieści malutkich cieni, pięć żelowych eyelinerów, piętnaście szminek i błyszczyków, cztery róże, dwa bronzery oraz magnetyczna kasetka na sześć małych i dwa duże moduły.

Jak widać na załączonym obrazku, paleta ma już pewne luki - sześć cieni, róż, bronzer wraz kasetką magnetyczną sprezentowałam Myszce (kochana, jeśli przysporzyłam Ci nimi zmartwień i uważasz je za badziew - wyrzuć bez żalu!). Ale to było jeszcze w fazie zadowolenia z zakupu. Dziś nikomu nie zrobiłabym takiej krzywdy.


Cienie przy bliższych oględzinach nie powalają feerią barw. To stonowane, brudne kolorki. W pudełku prezentują się dość sympatycznie. Swache na dłoni również. Za to oko wygląda w nich na zmęczone i blade. Mnie makijaż wykonany nimi dodawał lat..
O ile udał o mi się nimi umalować.
Cienie matowe to bladziochy, cienie perłowe lubiły tworzyć na powiece efekt łuski, zaś brokaty do powieki nie przywierały wcale. Zakup bazy nie zmienił niczego.
Połączenie cieni o różnym wykończeniu (np. perła +mat) nie wchodzi w grę. Nie łączą się i już.
Czas na pozytywnych bohaterów tej historii.
Żelowe eyelinery są bardzo przyzwoite. Czerń nie daje smolistego wykończenia, ale zarówno ona, jak i metaliczne szarość, czerń ze śliwką, brązowo-złoty oraz szmaragdowy mają gładką konsystencję, ładnie się rozprowadzają, nie tworzą smug. Zupełnie przyzwoite.
Są też lekkie i bardzo kremowe - da się je rozetrzeć na powiece i świetnie zastępują kolorową bazę.

Szminki i błyszczyki również nie dostaną nagany. Nie mam im nic do zarzucenia. Zróżnicowane kolory, stopień krycia i rodzaj wykończenia pozwalają na eksperymenty z makijażem ust. Są maleńkie, więc na pewno zużyję wszystkie.




Róże - pudrowy różowy, opalizujący beż oraz brzoskwinia ze złotym brokatem i bronzer są również bardzo w porządku. Służą mi dzielnie i jeszcze posłużą. Lubię zwłaszcza brzoskwiniowy - ładnie ożywia twarz, a brokat wcale nie wygląda tandetnie, tylko lekko rozświetla. Czyli jednak można zrobić dobry kosmetyk z brokatem.

Paletka ta jest moją największą kosmetyczną wpadką. To dzięki niej - zdesperowana, że mam tyle cieni, a tak naprawdę nie mam żadnego - sięgnęłam po Sleek'a :)
Postanowiłam, że wyjmę z niej róże, błyszczyki oraz eyelinery i przełożę do jakiejś magnetycznej kasety np Inglota, zaś pudło z cieniami oddam mamie. Ona na pewno wybierze z niej kilka szaraków. Mam tylko nadzieję, że mnie nie wyklnie ani nie wydziedziczy za ten prezent.

3 komentarze:

  1. to dobrze wiedzieć , :) czy warto kupowac czy nie

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie słyszałam ze ta paleta to niewypał..

    OdpowiedzUsuń
  3. na tym zdjęciu gdzie "jest całość" wygląda naprawdę okazale i zachęcająco ;)
    Jeśli chodzi o zbliżenie na cienie, to się zgodzę, że bardzo szaro-bure.
    Dobrze, że chociaż część kosmetyków do zużycia się nadaje :)
    Pozdrowienia od http:/maria-lubi-to.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń