środa, 10 sierpnia 2011

Takich dwóch, jak i trzech, nie ma ani jednego ;-)

Do Inglota mam dość ambiwalentne uczucia. Bardziej oziębłe, niż bałwochwalcze. Potrafię godzinami chodzić między ich stoiskami i nic dla siebie nie znaleźć. Jakoś polski MAC mnie nie powala, choć ma tyle fanek i zbiera niemal wyłącznie pochlebne opinie.
Nie lubię ich lakierów do paznokci. Za cieniami Inglota również nie szaleję. Wydają mi się jednowymiarowe i takie... nudne. A już najbardziej zraził mnie fakt, że wśród ich czerwieni nie ma ani jednego prawdziwie krwawego - wszystkie są "podbite" różem, co je całkowicie dyskwalifikuje.

Niemniej jednak trójeczka z niedostępnej już serii Integra zadomowiła się w mojej kosmetyczce i nie mam serca jej wyrzucić. To mój taki zestaw - poprzedni, złożony z samych turkusów zutylizowałam dość niedawno. Ten - brzoskwiniowa perła, matowy pomarańczowy ze złotym brokatem oraz satynowy spalony róż próbujący udawać czerwień - polubiłam.

Zestawu używam "falami" od trzech lat. Przezornie jego zdjęcie zrobiłam kilka dni temu - dziś nie ma już śladu po najjaśniejszym z cieni. A szkoda, bo chciałam wam pokazać kilka makijaży, które można wykonać tylko tym zestawem.
Jednak nic straconego - brakującą brzoskwinie mam zamiar zastąpić czymś z Paraguaya Sleek'a albo pobawić się pastelami z prezentowanej jakiś czas temu paletki Pool Coctail IsaDory.

2 komentarze:

  1. Nie znam klubu, który miałby różowe barwy. Dla kogo oni to produkują?

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie podchodzę do Inglota - wszyscy się zachwycają, a mnie tam niewiele rzeczy kusi. Szczerze mówiąc niewiele wypróbowałam, nigdy nie mialam ochoty kupić sobie cieni tej marki czy czegokolwiek innego oprócz różu (mam dwa wkłady) i miniaturki kleju do rzęs i... to koniec :) Jakoś szał na Inglota mnie ominął, więc nie dziwię Ci się, że też jesteś średnio zainteresowana ich ofertą ;)

    OdpowiedzUsuń