czwartek, 4 sierpnia 2011

Suwenir od jakiejś pani

Dwu i pół roczna Hanuta, starsza córeczka Myszy oraz ulubienica swojego wuja czyli mojego TŻ, jest niezwykle rezolutną dziewczynką. Ma błyskotliwe poczucie humoru (po wuju) i jest przerażająco inteligentna (wuj twierdzi, że też po wuju). Kiedy nie pochłaniają jej dyskusje z dorosłymi, rysuje albo przegląda kolorowe książeczki. Ale ja znam tę szelmę - jestem pewna, że tylko udaje, a tak naprawdę nastawia swe małe uszka niczym radary i bezczelnie podsłuchuje.
Kiedy moi teściowie, a dziadkowe Hanutka, wyjechali na urlop, mała z uporem godnym lepszej sprawy i częstotliwością wiadomości radiowych dopytywała, gdzie są.
Potem i tak wszystko przekręciła, a dziadkowie zamiast na wczasach w Hiszpanii, wylądowali "u jakiejś pani". Ale prezenty przywieźli zacne. Hanka dostała lalkę, która z miejsca ochrzciła Conchitą, ja zaś butelkę wody toaletowej Noa.

Perfumy były lekkie i wiosenne. Jak dla mnie - palacza z przytępionym zmysłem węchu - zbyt lekkie. Zupełnie nie czułam ich na sobie (z tym przytępionym węchem to autoironia - inne perfumy wyczuwam bez problemu).
Niemniej jednak pachniały tym, czym lubię najbardziej: kolendrą, kawą, kadzidłem, piwonią i białym piżmem.

Pewnie gdyby nie ich ulotność i fakt, że lubię eksperymentować z zapachami, wróciłabym do nich. Choć ponownej przygody z Noą nie wykluczam.

1 komentarz:

  1. nie miałam nigdy tych perfum, ale wyglądają fajnie :)
    Pozdrawiam serdecznie!:)

    OdpowiedzUsuń