sobota, 6 sierpnia 2011

Thriller kosmetyczny

Pamiętacie serial "Ekipa"? Dobra obsada i niezła intryga. Nikomu nieznany i nie związany z polityką wykładowca akademicki w wyniku partyjnych rozgrywek zostaje premierem na trudne czasy. W "Ekipie" widzimy pracę rządu i parlamentu od zaplecza - organizację sztabów wyborczych i sztabów kryzysowych, pracę biura prasowego i rzecznika, przetasowania oraz zgniłe kompromisy. Mamy też "aferę teczkową", demony przeszłości oraz... śmierć prezydenta w katastrofie lotniczej. A wszytko oddane dość wiernie i bez koloryzowania.

Czytając powieść "Kryptonim Ikar" Roberta Ludluma nie mogłam nie zauważyć zbieżności między nią, a "Ekipą". Niemal anonimy kongresman z 9-go okręgu Kolorado, Evan Kandrick, z dnia na dzień staje bohaterem narodowym i naturalnym kandydatem partii rządzącej na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych. A wszystko to w wyniku intrygi tajnego stowarzyszenia bogatych technokratów. Zanim jednak Kendrick wkroczy w świat wielkiej polityki musi uporać się z islamskimi terrorystami. Będzie krwawo i zaskakująco. Jak to u Ludluma.
Jednym, ale za to poważnym zarzutem wobec powieści, jest dość powolne tempo. To akurat bardziej przytyk do wydawcy, niż autora - wydarzenia opisane na skrzydełku okładki kończą się na ... 316 stronie. Niezbyt zgrabny zabieg, jak na thriller, który ma trzymać w napięciu i zaskakiwać zwrotami akcji.

Jeśli ktoś potrzebuje mocniejszych wrażeń, to serdecznie polecam lakier, który odradzam ;)
Emalię Inglota (nr 307), która jest delikatnie perłową żółcią w kolorze kwiatu mimozy (podobny kolor promował w tym roku Chanel), dostałam jakiś czas temu w prezencie "przy okazji".
Dziś już wiem (z różnych źródeł), że darczyńca życzył i życzy mi jak najgorzej. Pewno ten lakier miał być pierwszym judaszowym pocałunkiem albo nożem w plecy.

Lakier nie zasycha. Nawet pierwsza cienka warstwa po kilku godzinach potrafi odgnieść się pod naciskiem... koca :)

Medal za odwagę i niefrasobliwość tej, która wyjdzie z domu z paznokciami pomalowanymi jedną warstwą tego żółtka.
Nawet trzy warstwy lakieru nie dają jednolitego koloru - prześwituje spod niego płytka paznokcia.

O tym, że nie ma takiej opcji, by te trzy warstwy kiedykolwiek zaschły, wspominać nie muszę.

Koszmar. Lakier poszedł do kosza.

Niewiarygodne - trzy warstwy lakieru i wciąż widać prześwity



A zaraz za nim pękacz Lovely. Brak mi słów na tego gniota.

Różowy jest chyba jakiś niedorobiony, bo za jednym zamachem kupiłam również żółty, a on zdaje zachowywać się poprawnie.






Ten tworzy skorupę, która nie zawsze pęka. Na pewno nie zdobi. Jego aplikacja to koszmar i wyścig z czasem - czy zdążę donieść pędzelek do płytki paznokcia, zanim pękacz zaschnie i zbryli się na pędzelku?

Bez żartów - gdybym potrzebowała skoków adrenaliny skakałabym ze spadochronem albo została przedszkolanką.

Ten bubel również wędruje do kosza.

Nierówne krycie, plamy i konsystencja budyniu. Lakier zasycha na pędzelku, zanim zdążę przenieść go na płytkę!

5 komentarzy:

  1. Tak, niestety niektóre pękacze mają to do siebie, że zasychają z prędkością światła, szkoda tylko, że zanim znajdą się na paznokciu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam ten zolty z inglota i baaardzo go lubie, ale niestety musze klasc dwie warstwy, bo jedna wyglada srednio. ;/ Szkoda ze Tobie nie przypasowal :(

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany, te pekacze sa wszedzie.

    OdpowiedzUsuń